wtorek, 4 maja 2010

Niedokończony Adventure

Adventure Trophy, chciałbym napisać, że po 40 godzinach napierania ukończyliśmy tę najstarszą w Polsce imprezę. Niestety, po ledwie dobie od startu i pokonaniu 180 km wycofujemy się. Tak naprawdę tak się musiało stać, naiwnie się łudziłem, że kolano nie będzie protestowało i spokojnie pozwoli przemierzyć całą trasę. Zaczęliśmy, po moim błędzie na bno, prawie z samego końca. Później chwila na rowerze, kapitalny odcinek na rolkach gdzie odrabiamy kilka pozycji, znowu rower, który mimo, że formy nie ma, bo jak ma być po ponad miesiącu roztrenowania, ale i tak idzie dobrze. Przed zmrokiem zaczynamy trekking, fragmenty z mapami do bno bardzo uatrakcyjniły ten odcinek. Tomek mocno napiera, aż miło patrzeć, ja tylko jakoś powoli się wlokę za nim, raz po raz przypinając się do holu. Ale im dalej tym w zasadzie gorzej, każde podejście boli coraz bardziej, o świcie docieramy na tyrolkę przez San, podziwianie wschodu słońca kiedy wisi się na środku rzeki - bezcenne.

Krótki przepak i jako 7 zespół wyruszamy w dalszą część trasy. Miałem nadzieję, że kolano trochę odpocznie, ale niestety po kilkunastu kilometrach problem znowu powraca. Coraz częściej dociera do mnie, że nie ukończymy rajdu, ale póki co odganiam złe myśli. Po drodze wywala nas na godzinę w kosmos, ale jeszcze nic straconego. Końcówka przed kajakami, tu tak naprawdę skończył się rajd, każdy podjazd to katorga, każde zgięcie nogi boli. Zastanawiam się kiedy zakomunikować Tomkowi, że to już koniec, staram się odwlekać ten moment, może ból minie. Niestety nie mija, docieramy nad Solinę i wiemy, że dalej nie pojedziemy, nie jestem w stanie pokonać 60 km w większości pod górę do bazy, o trekingu nie wspominając. Żal jest wielki, tyle wysiłku, przygotowań, a tu taki koniec. Szkoda. Można teraz gdybać, że była szansa na świetny wynik. Tomek był w bardzo dobrej formie, ja się niestety nie popisałem. Może można było wcześniej coś zrobić lepiej, odpuścić całkowicie treningi, może by to pomogło. Nie wiem. Widziałem rano przed odjazdem zmęczone twarze zawodników, którzy dopiero co skończyli. Byli wykończeni, ale jakże chciałbym być wtedy na ich miejscu! Mimo wszystko tegoroczny AT to były najlepsze zawody w jakich brałem udział. Wszystko było świetne, organizacja, baza, trasa, okoliczności przyrody, szkoda tylko że ten ostatni element czyli człowiek się nie dopasował:( Mam nadzieję, że AR jeszcze wróci w tamte strony, bo mamy rachunki do wyrównania w Arłamowie.
                   fot. Piotr Silniewicz

1 komentarz:

  1. Chłopaki gratulacje walki. Niestety z kontuzją się nie wygra. Znając Konrada to wiem, że ból musiał być na prawdę bardzo silny, skoro zrezygnował. Byle mały ból go nie złamie. Miło patrzeć na wasze regularne postępy i coraz lepsze wyniki. Coś czuję, że niedługo na stałe zagościcie w czołówce. Życzę szybkiego i pełnego wyleczenia kolana. I widzimy się na następnym AT. My też będziemy tam coś wyrównywać. Po drodze mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze na kilku innych zawodach.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń