sobota, 4 grudnia 2010

Bagno

Ponad pół roku minęło od ostatniego startu w setce. I szczerze to brakowało mi bardzo całej tej otoczki z tym związanej. Rajdy są super, ale do setek mam duży sentyment. Wesołą ekipą w składzie Paweł, Zenek, Marek, czworonóg Misza i ja zmierzamy w piątkowe popołudnie do Mińska Mazowieckiego, gdzie mieści się baza Nawigatora. Na dworze lekki mróz, ale nie pada, śniegu tak po kostki. Na początek czeka Bno, najpierw po mieście, a następnie po krzakach.
 fot. www.nawigator.net.pl
Pierwsza okazja do zmoczenia pojawia się już na bno, punkt jest na skarpie, a skarpa oczywiście nie po tej stronie po której ja jestem. No i żeby było ciekawej to jest jeszcze powalone drzewo, które aż kusi żeby po nim przejść. Z uwagi, że na nie chciało mi się szukać innej drogi, to siadam okrakiem na drzewo i przesuwam się w stronę punktu. Tym razem udało się na sucho. Swoją droga to ciekawe zjawisko, że na początku to się uważa, żeby do wody nie wpaść, butów nie przemoczyć, bo zimno, kalafiory i w ogóle, a jak już się przemoczy buty to już nie ma znaczenia, że trzeba przejść przez wodę.Trasa na początku jest szybka, nawigacja idzie bez problemu. Martwi trochę duża ilość wody na polach, co wymusi później korektę trasy, bo w kilku miejscach chciałem trochę ściąć. W okolicy PK5 spotykam innych napieraczy, chwilę szukamy punktu, ale nie tracimy zbyt wiele. Następne kilometry przemierzamy w czwórkę, robi się coraz zimniej, dlatego nie trzeba nikogo specjalnie namawiać do biegu. Pierwsze 50 km robię w 8 godzin, dobrze jak pierwszy start po takiej przerwie. Gdzieś tam przeszło mi przez myśl, że może by zmieścić się poniżej 17 godzin. Ale, żeby nie było tak lekko, to organizator przygotował odcinek kajakowy na etapie pieszym. Rzecz się działa wokół PK 11. Z późniejszych rozmów wynikało, że nie było możliwości dotarcia do punktu suchą stopą. Na punkt napieramy wzdłuż granicy lasu, liczymy się, że będzie mokro, ale to najkrótsza droga. Kilka razy udało się wpaść do wody, tak po łydki. Dobrze, że już p świcie, to temperatura się trochę podniosła i nie jest tak zimno. Podbijamy punkt i najkrótszą drogą, czyli przez podmokła łąkę ruszamy dalej. Po drodze zaliczam wodę po kolana, teraz to już się robi zimno. Dobrze, że później można trochę pobiegać. Kolejne punkty bez historii, idziemy, skręcamy i jest punkt. Ciekawiej zaczyna się robić na drugim Bno. Teren mocno podmokły, w zasadzie to jedno wielkie bagno, do tego mapa nie do końca zgodna z rzeczywistością. No i punkty typu "ujście rowu ze zbiornika", jak dla mnie to pół tego lasu jest zbiornikiem. Dotarcie do dwóch punktów wymaga kolejnej kąpieli, chociaż teraz to już wszystko jedno. Całe szczęście, że bno wypada za widoku, bo tym, którzy będą w tej wodzie brodzić po nocy to współczuję. Zostało już kilkanaście km do mety. Sił brakuje, ale mimo to spore odcinki udaje się przebiec, chociaż kalafiory na stopach dają już mocno znać o sobie. Po 18.20 h docieramy w trójkę na metę Edek, Paweł i ja. Jesteśmy na 5 miejscu. Przed startem czas i miejsce wziąłbym w ciemno. Brakowało mi w końcówce mocy, ale 2 dobrze przepracowane miesiące nie poszły na marne. Czas nieco gorszy, niż z RDS, a warunki były trudniejsze. Ci więcej poza kalafiorami to nic mnie nie boli, a zwłaszcza kolano, o które trochę się obawiałem. Paweł z Zenkiem mieli przyjemność zaliczyć bno po zmroku i lekko nie było, ale całą trasę zrobili. Marek z Miszą zaliczyli na swojej trasie prawie wszystkie punkty. Poniżej mój przebieg.

Bardzo potrzebowałem takiego startu, widzę teraz na czym stoję i wiem nad czym popracować, żeby było lepiej. Kontynuując chwalipięctwo kilka dni przed Nawigatorem poprawiłem życiówkę na 10km, od dziś jest to 42.27, biegłem po dużym obiedzie :) na wiosnę atak na 40 minut. Ale póki co korzystam z uroków miłościwie panującej zimy i gonię na biegówkach.