środa, 23 marca 2011

Rajd Dolnego Sanu

To jedna z moich ulubionych setek, sam nie wiem dlaczego, przecież to nie góry, tylko podmokłe lasy i łąki wokół doliny Sanu. Coś jednak jest w tym miejscu, że jestem tu już po raz trzeci. Punktualnie o północy grupka odblaskowo ubranych piechurów / biegaczy wyrusza na najbliższe kilkanaście godzin lub więcej w stronę jednego z najstarszych kompleksów leśnych - Puszczy Sandomierskiej. Jest całkiem ciepło, nie pada, co więcej nie ma tyle wody i błota ile można by się spodziewać. Takie małe rozczarowanie na początek:)  Biegnę praktycznie od początku wraz z Edwardem Fudro. Bardzo mi odpowiada jego tempo, biegnie spokojnie, nie szarpie, czuję się jakbym był na niedzielnej przebieżce. Noc mija trochę monotonnie, przecinka, skrzyżowanie, przecinka. Wyczekujemy jakiejś niespodzianki w postaci np. pola zalanego wodą, ale pod tym względem nic się nie dzieje.
 fot. Hubert Puka

Nawigacyjnie jest bez problemów, aż do okolic PK 9. Coś po drodze poknociliśmy, bo przestaje nam się zgadzać rzeczywistość z mapą. Strumienie płyną w innych kierunkach, drogi też do siebie nie pasują. Z opresji ratuje nas leśniczy pracujący przy szkółce, który wyjawia nam nasze prawdziwe położenie. Swoją drogą, to facet mnie trochę irytował, bo co to za leśniczy, co łazi z papierosem po lesie, szczerze to chciałem gościa op...yć, ale uznałem, że nie warto. Przy PK9 doganiamy Zenka z Markiem, z którym spędzimy dalszą cześć trasy, która robi się coraz bardziej malownicza. W końcu za PK 10 przychodzi to na co tak czekałem.
fot. Zenon Lulek

Wchodzimy na łąkę brodząc po kolana w wodzie jak bociany, wracają wspomnienia z zeszłego roku i Nawigatora. Zimna woda działa orzeźwiająco. Czekałem na to całe 70 km. Żeby było ciekawiej, to ten wariant wcale nie przyniósł żadnego zysku czasowego i można było obejść łąkę suchą stopą, ale gdzie miejsce na wrażenia i emocje :) Drogę do mety pokonujemy, mimo pojawiającego się zmęczenia, dość niezłym tempem. Trochę asfaltem, trochę po błocie, w jednym miejscu nawet po śniegu. 3 km przed metą doganiamy jednego z uczestników. W tym momencie ujawnia się cała wredna natura człowieka, bo zamiast zadowolić się tym co jest, to chce mieć więcej. I tak zamiast spokojnie dojść do mety to trzeba się jeszcze trochę dobić i zmęczyć, jakby tego było mało. Zbieramy się szybko do biegu, wybieramy inny wariant niż konkurent i kilka minut przed nim meldujemy się na mecie. Impreza była bardzo fajna, zwłaszcza trasa, która wg mnie była najciekawsza ze wszystkich edycji na jakich byłem. Do tego miła atmosfera, jak zwykle u Huberta i pyszny bigos. To też jeden z powodów ( bardziej atmosfera niż bigos ), dla których  lubię co roku przyjeżdżać w te okolice. Na koniec jeszcze trochę chwalipięctwa. Dostałem po powrocie linka od Marka z wynikami z RDSu sprzed 2 lat.Tegoroczny czas był lepszy o ponad 8 godzin od edycji 2009. Się człowiek jednak rozwinął, nie :P