niedziela, 30 września 2012

Tor des Geants 2012

początek 4 sektora, z 300 mnpm wychodzi się na 500 potem znowu w dół i znowu w górę po kamiennych schodkach wśród winnic, nie podoba mi się ten fragment trasy, stawiam nogę na kamień, przyciągam drugą, inaczej nie jestem w stanie pokonać tego podejścia, brakuje mi sił, tempo jest żałosne, zastanawiam się jak będzie wyżej, bo w takim tempie tej sekcji szybko nie zrobię, a jest ona wyjątkowo wymagająca, chyba najtrudniejszy fragment na całej ponad 330 km trasie. Kolejne stopnie idą mi coraz gorzej. W pewnej chwili nie mogę zgiąć kolana, organizm się zbuntował po prostu, to jest koniec, w takim stanie nie ma sensu dalej iść, niech się coś stanie w górach, gdzie jest kiepsko z zasięgiem, to mogłoby się to źle skończyć. Dzwonię do Tomka, żeby poczekał na mnie, bo kiepsko ze mną. Chwilę rozmawiamy, udaje się zatrzymać jakąś Włoszkę, która podwiezie mnie na punkt, Tomek rusza dalej. Z Perlos szybko trafiam z powrotem do Donnas, gdzie w sali zebrał się spory tłum, jedni dopiero co przyszli, inni szykują się do wyjścia, ja czekam na busa do Courmayeur. Nawet nie jestem jakoś przybity czy zły na tą całą sytuację. W sumie to od startu liczyłem się z tym, że po infekcji, która przyplątała mi się w tygodniu poprzedzającym start, mogę nie być w stanie skończyć tej imprezy. Niby z dnia na dzień było coraz lepiej, ale widocznie zbyt dużo sił straciłem przez chorobę. Mimo tego postanowiliśmy nie odpuszczać od startu. Cel 110 godzin wydawał się całkiem realny i co więcej był realny. Nawet do wyjścia z Donnas mieliśmy ok 3h zapasu, co do planu jaki sobie rozpisaliśmy.  Może trzeba było tym razem odpuścić i iść wolniej, więcej odpoczywać, ale nie sądzę że byłbym zadowolony z ukończenia Tor des Geants w czasie 140 czy więcej godzin. Nie po to tam pojechałem. Tomek niestety też nie ukończył, doszedł do 200km do Gressoney, gdzie lekarz nie zezwolił mu na kontynuowanie imprezy.

Nie tak miał wyglądać ten start, ale nie zawsze wszystko się udaje, tak jak chcemy. Może jeszcze kiedyś uda się poprawić wynik. Muszę przyznać, że dużo fajniejszy był zeszłoroczny start. Nie tylko dlatego, że dobrnęliśmy do mety, ale po prostu było więcej emocji, radości z tego co się robi. Chyba jednak odkrywanie nowych rzeczy jest dużo przyjemniejsze niż powtarzanie czegoś, co się już zrobiło. Dlatego na przyszły rok planuję sporo nowości. Co do TdG, to poziom organizatorzy trzymają wysoki, no może pasta party ze względu na wielkie kolejki, jeszcze im nie wychodzi, ale pewne postępy wykazują w tym zakresie. 
W każdym razie polecam tą imprezę, jako niezapomnianą przygodę w wyjątkowo pięknych okolicznościach przyrody. Do galerii wrzuciłem trochę zdjęć z naszego startu.