niedziela, 9 czerwca 2013

Kierat po raz siódmy.

Pomimo, że najbardziej lubię robić nowe rzeczy i poznawać nowe miejsca, tak jest coś przyciągającego w Kieracie, że wystartowałem tam po raz szósty, a w ogóle była to moja siódma wizyta na tej imprezie. Co roku było coraz lepiej czasowo i coraz wyższe miejsca zajmowałem, więc plan na tegoroczną edycję był prosty, poprawić ubiegłoroczne wyniki i fajnie byłoby złamać 15 godzin. Na starcie stanęło ponad 600 osób, co było rekordem frekwencji spośród wszystkich edycji, bardzo dużo znajomych twarzy i do tego mocna obsada. Miejsce w pierwszej dziesiątce byłoby świetnym wynikiem. Trasa wiodła tym razem w kierunku zachodnim m.in przez Łopień, który chyba najbardziej kojarzy mi się z Kieratem, Ćwilin i Luboń Wielki. Początek to kilka kilometrów asfaltu, biegnę z przodu w kilkuosobowej grupie, w okolicach czwartego PK na Ćwilinie pojawia się mgła, robię drobny błąd nawigacyjny i grupa mi ucieka. Szukam chwilę punktu wraz z Michałem Kiełbasiński, z którym jak się okazało, pokonaliśmy całą trasę do mety. Warunki pogodowe są dobre, jest ok 10 - 12 stopni i nie pada, chociaż na trasie jest dość mokro, zwłaszcza pokonują niezliczone wysokie trawy. Z Ćiwlina długi zbieg do Mszany Dolnej, zamiast szukać mostu przechodzimy przez Mszankę, woda nawet nie specjalnie zimna, tylko nurt szybki i trzeba uważać by nie stracić równowagi, bo mogłoby to się skończyć wodowaniem. Kolejne punkty przed Luboniem wschodzą szybko i bezbłędnie. W Glisnem jest punkt z napojami. Tankujemy, wypijamy kilka herbat, żeby się trochę rozgrzać i ruszamy w stronę Lubonia Wielkiego.
PK w Glisnem, fot. T.Baranowski
Podejście na Luboń daje się odczuć, pamiętam jak w 2010 na Bergsonie pokonywaliśmy zimą ten odcinek w dół z rowerami. Śniegu dużo nie było, ale całe zejście było pokryte lodem, że ciężko było utrzymać się na nogach. W ogóle ta góra kojarzy mi się wybitnie zimowo, z 2 lata temu trafiłem tam na śnieżycę i pomimo rakiet na nogach zapadałem się po kolana w śniegu. Z parogodzinnej wycieczki zrobiła się kilkunastogodzinna wyrypa. Ale wracając do Kieratu, po Luboniu czeka nas przejście Percią Borkowskiego, składającej się z wielu bardzo nieregularnie ułożonych i w dodatku w tych warunkach śliskich kamieni. Na kolejnym punkcie notujemy pierwszy poważny błąd nawigacyjny. Tuż przed punktem widzimy dwójką Non Stop Adventure biegnącą aktualnie na 5 miejscu, jesteśmy kilka minut za nimi, niestety jakieś 200 m przed punktem skręcamy niepotrzebnie w boczną drogę, chodzimy po mokrym polu szukając kamieniołomu, którego jak na złość nigdzie nie ma. Po ok. 15 minut łażenia po krzakach namierzamy PK, ciśnienie podnosi trochę zejście po stromej ścianie kamieniołomu. Szkoda, że traci kontakt z tymi co przed nami. O niedawna biegniemy w trójkę, dołączył do nas Marek, z którym w zeszłym roku wbiegałem na metę. Dla urozmaicenia długiego asfaltowego przelotu zaliczamy przejście przez kolejną rzeczkę, wody tak do kolan i trochę zimniejsza niż poprzednio. Zaliczamy punkt na granicy Gorczańskiego Parku Narodowego i przed nami, chyba najciekawszy nawigacyjnie fragment tegorocznego Kieratu, 8 km w większości na azymut, za namową Michała robimy wariant poziomicowy, dzięki czemu mamy możliwość pozwiedzania kilku uroczych jarów, niestety popełniamy kolejny błąd jakieś 1,5 km przed punktem, odbijamy za bardzo na północ, później musimy się cofnąć i iść na azymut przez pola, co szybkie niestety nie jest. Pozycji wiele nie tracimy, ale czołówka uciekła nam już na jakieś 1,5. Do poprzedzających mamy też sporą stratę, także szanse na odrobienie są marne. Na PK 11 spotyka nas Maciek Pońc i dalej ruszamy w czwórkę. Kolejne punkty pokonujemy już trochę spokojniej, starty mamy sporo, także nie ma sensu się za bardzo spinać. Ale przynajmniej jest z kim porozmawiać i powspominać poprzednie starty. Tempo nas chyba trochę uśpiło, bo przed ostatnim punktem robimy błąd i lądujemy kilometr od punktu. Szkoda, tym bardziej, że definitywnie pozbawiło nas to szansy złamania 15 godzin.
Meta, fot. M.Stępień
Końcowe 8 km po asfalcie mija mi dość szybko i bezboleśnie. Po 15 godzinach i 14 minutach kończymy Kierat na 7 miejscu. Oczko wyżej nie rok temu i półgodziny szybciej na moim zdaniem trudniejszej trasie. Tempo i wynik cieszą, co roku jest progres i niech tak zostanie :)