niedziela, 10 lipca 2011

Szlakiem Orlich Gniazd


Wstyd się przyznać, że jako mieszkaniec Jury nigdy wcześniej nie pokonałem całego Szlaku Orlich Gniazd, chociaż jego znaczne fragmenty znam dość dobrze. Całe szczęście, że możliwość pokonania prawie całej trasy pojawiła się podczas Transjury. Ot, taka piesza wycieczka z Częstochowy do Krakowa na dystansie nieco ponad 160 km. Nie wiele brakowało, a w ogóle bym nie wystartował, po godzinie oczekiwania na PKS w Olkuszu chciałem dać sobie nawet spokój ze startem. Tu wielkie ukłony dla Magdy i Piotrka, którzy dostarczyli mnie na start. Punktualnie o 21.00 ruszamy, rzut oka na pozostałych uczestników, kilka znajomych twarzy, ale większość zawitała na imprezę z asfaltu, tak to przynajmniej oceniłem po butach jakie mieli. Pierwsze kilometry szybkie, krajobrazowo nieszczególne. Aha, idea imprezy polegała na tym, że na trasie były rozstawione punkty kontrolne, na których mieliśmy się meldować, co więcej lokalizacje były nieznane. Wracając do biegu, bo w nocy jeszcze biegłem, w okolicy Złotego Potoku dochodzi mnie Gaweł, z którym jak się okazało przemierzę całą trasę aż do mety. Noc mija spokojnie, przez dłuższy czas nie możemy się oderwać od dwóch asfaltowych zawodników, którzy szczere mówiąc byli trochę męczącym towarzystwem. Nie to żebym miał coś przeciwko bieganiu po asfalcie, ale teksty w stylu " czemu kurwa musimy iść szlakiem po mokrej trawie, skoro obok jest droga" trochę osłabiają.  W sumie to wysłuchaliśmy jeszcze  kilku ciekawych historii. Co ciekawe panowie nawigowali na opis, mapy w rękach to raczej nie mieli. W końcu odbiegają od nas i nasze uszy mogą nacieszyć się ciszą nocnego lasu. Świt wita nas w okolicy Mirowa i Bobolic. Odbudowany zamek w Bobolicach robi o poranku całkiem miłe wrażenie. Tempo trochę siada, w okolicy Góry Zborów dopada mnie senność, trochę się to za mną ciągnie, do czasu aż zaczęliśmy biec. Zaliczamy kolejne punkty, posilając się na nich tym, co przygotował organizator. Wszystko szło fajnie, aż do okolic Pilicy, gdzie jeden z mijanych uczestników uświadomił nas, że ominęliśmy jeden PK, w dodatku prawie na samym początku tj, w Olsztynie. O tym, że nie szedłem wtedy po szlaku to wiedziałem, na jakieś 500 m szlak opuszczał główną drogę, po czym w centrum Olsztyna na nią wracał. Odbicia szlaku po prostu nie znalazłem, dlatego poszedłem dalej. Nie byłem w tym zresztą osamotniony. 
fot. Tomek Krawczyk
Jesteśmy teraz na 80 km, punkt był w okolicy 25. Psycha siada mocno, za brak punktu wg regulaminu grozi dyskwalifikacja. Mnie się odechciało wtedy iść, Gaweł też nie wyglądał na zadowolonego z faktu pominięcia punktu. Decydujemy kontynuować imprezę, ale tempo jest już dość słabe. 80 km zrobiliśmy w 12 godzin, na kolejne 80 potrzeba nam było aż 18. Idziemy dalej, ale robimy coraz więcej przerw, w sumie to nawet na nie czekam, bo za każdym razem Gaweł wyjmuje coś smakowitego z plecaka. Zastanawiam się ile on tego jeszcze ma :) W zasadzie do Olkusza było jeszcze jako tako, później już w ogóle nie biegliśmy. Mięśnie było ok, stopy trochę protestowały, ale przede wszystkim brakowało chęci. 
 fot. Tomek Krawczyk
W Sułoszowej jemy hamburgera na przystanku autobusowym, na chwilę powoduje to przypływ energii, ale tylko na chwilę. Zaczyna się druga noc. Szlak w Dolinie Prądnika ma to do siebie, że aż do Ojcowa idzie góra - dół, góra - dół. Chyba był to najtrudniejszy etap na trasie. Poziom motywacji równa się zero. Do tego chce się bardzo spać. Idziemy 10 minut, siadamy na drodze i zasypiamy na 2-3 minuty, i tak w kółko. W sumie nie wiem czy to jest w jakiś sposób udowodnione, ale po kilku takich power napach senność mija. Do tego przypominam sobie, że w telefonie mam odtwarzacz mp3. Piosenki Pidżamy Porno  i Dżemu w dużym stopniu skróciły męczarnie w końcówce. Przynajmniej się człowiek obudził jak zaczął śpiewać. W każdym razie na każdą kolejną imprezę biorę mp3. Końcówka dłuży się bardzo. W Giebułtowie wita nas napis na cześć Maćka Więcka, który zdradza tajemnicę jego zwycięstw. Maciek po prostu spieszył się na grilla i dlatego wygrał:) Po 30.14 h meldujemy się na mecie, wynik co tu dużo mówić rozczarowuje, chyba po raz pierwszy nie mam satysfakcji z ukończenia trasy. Zbyt wiele rzeczy nie zagrało przed i w trakcie. Szkoda.
Trochę fotek z imprezy, które wykonał Tomek znajduje się tutaj.