czwartek, 20 maja 2010

Kierat od kuchni

Mgła, błoto, deszcz, nowe trasy po Beskidzie Wyspowym. To wszystko niestety nie było tym razem moim głównym zajęciem na Kieracie. Zastanawiałem się w ogóle czy jest sens jechać, skoro nie mogłem startować. Ale pewne słowa się rzekło, więc trzeba było tego dotrzymać. Wiedziałem, że będzie mną targać w środku i tak było. Kierat, co tu dużo pisać jest dla mnie imprezą szczególną i pewnie zawsze będzie. Pierwszy start w zabawie AR-o podobnej, pierwsza ukończona setka, pierwsze przyjaźnie z trasy, dużo by wymieniać. Do tego pogoda jak dla mnie idealna, nie za ciepło, błotko, już dojeżdżając samochodem ( sama jazda po wąskich drogach dostarczała sporo emocji ) do punktów i obserwując te niesamowite okoliczności przyrody, soczyście zielone lasy, głębokie jary - żal był coraz większy, że mogę tylko stać z boku. Ale znajomych nie brakowało, więc miałem komu kibicować. Całą sobotę spędziłem na pk12 umieszczonym na 85 km w ośrodku pod Ostrą, swoją drogą szkoda że tak fajny ośrodek w tak fajnym miejscu tak niszczeje. 
Na punkcie czekał na uczestników pyszny żurek ( sam zjadłem chyba z 5 porcji ), kawa oraz herbata. Do południa było spokojnie, czasami nawet nudnawo. Od 14 do 20 zaczęło się oblężenie. Nie wiem czy ktokolwiek z nas usiadł w tym czasie chociaż na 5 minut. Roboty było co niemiara, zarówno przy wydawaniu posiłków, jak i przy podbijaniu kart startowych. Szczerze mówiąc wieczorem to cieszyłem się, że już kończymy, nie sądziłem, że obsługa punktu kontrolnego może być tak męcząca. Z drugiej strony dużo satysfakcji sprawiały zmęczone twarze uczestników i fakt, że tak banalną rzeczą, jak kubek herbaty czy talerz zupy można było im sprawić sporo radości. Teraz wiem jak sam wyglądam po 24 godzinach napierania. Z pewnością będę dużo milej spoglądał od tej pory na osoby obsługujące punkty. W każdym razie było bardzo sympatycznie, ale tak naprawdę to ja chcę już startować!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz