niedziela, 28 marca 2010

O zimnej wodzie i pociągu którego nie było

Zimnej wody nie brakowało, ale w sumie po Rajdzie Dolnego Sanu można się było tego spodziewać, ale po kolei. RDS był dla mnie spora niewiadomą, zakładałem przed startem, że chcę iść całkowicie sam i jak najwięcej przebiec, tyle ile będę tylko w stanie, tak po prostu zacznę biec od startu i zobaczymy co dalej. W drodze do Ulanowa starałem się jeszcze namówić Kasię na start na setce, ale chyba moje argumenty były za słabe, tak więc punktualnie o 24.00 ruszam sam na trasę. Do pk1 biegnę, po czym zaliczam kilkunastominutową wtopę nawigacyjną, na trasie mojego wariantu stanęło spore rozlewisko przez które nie za bardzo chciałem przełazić. Kręcę się szukając suchego wyjścia co zabiera trochę czasu. W sumie to nie chciałem zmoczyć butów na początku, które i tak zmoczyłem kilka km dalej. Ale to był dopiero przedsmak tego co czekało na nas później. Kolejne punkty przemierzam z dobrymi znajomymi z Motylej Nogi, warianty mamy krótkie, ale za to mokre, dopóki da się przeskakiwać z kempki na kempkę to jeszcze jest nieźle, w pewnym momencie otwiera się przed nami sporych rozmiarów rozlewisko. Zawracać przecież nie będziemy, więc pakujemy się w zimną wodę. Czułem się w tamtej chwili jak małe dziecko, które może bezkarnie wchodzić w każdą kałużę - wrażenia bezcenne :) po jakimś czasie robi się mniej przyjemnie, palce kostnieją, a nie za bardzo jest gdzie je rozgrzać. Tak nam upłynęła noc, po drodze trafiliśmy jeszcze na osobliwy pomnik partyzantów, którzy walczyli w Lasach Janowskich w największej bitwie partyzanckiej II wojny światowej. W okolicy 40 km żegnam chłopaków i dalszą część trasy chce pokonać biegiem. Nie udało się na początku to może uda się teraz. Gdzieś tak do 70 km idzie całkiem dobrze, biegnę 15 minut, maszeruję 5, tempo dobre, powoli myślę, że fajnie byłoby złamać 18 h. Wszystko fajnie, aż do odcinka dla miłośników PKP, po torach kolejowych. Zaczyna mnie boleć kolana, póki co ignoruję bo po torach to kiepsko się biegnie. Po drodze trafiam jeszcze na most kolejowy nad Sanem. Tak chciałem żeby pociąg nadjechał.
Pociągu nie było, więc ruszyłem na 27 km asfaltowe kryterium po Nisku. Staram się podbiegać, ale kolano coraz częściej się buntuje. Droga dłuży mi się bardzo, skracam co się da, chcę jak najszybciej znaleźć się na mecie bo po prostu centralnie mi się nudzi. Co więcej poruszam się po trasie z zeszłego roku, więc wiem co mnie czeka za zakrętem. Śpiewam "Deszcze niespokojne" i inne partyzanckie piosenki, ale nie wiele to pomaga. Końcówkę to nam Hubert zafundował nieciekawą, łażenie w te i we wte. Nuda, nuda, nuda. W końcu zaliczam ostatni pk i zostaje 5 km jakże by inaczej asfaltu do mety. Jest z górki, więc próbuję biec, ale kolano dalej boli. Po 18.09 h zmęczony, ale szczęśliwy zjawiam się na mecie. To moja najszybsza do tej pory setka, więc mogę zameldować wykonanie zadania. W sumie to jestem 7, wygrał po raz kolejny w tym roku Maciek Więcek. Co więcej Kasia kończy na 2 miejscu wśród kobiet na trasie 30 km. Na mecie miła atmosfera, bigos, zupka, co kto woli. RDS to bardzo fajna impreza. Największym atutem jest atmosfera, którą mam nadzieję uda się Hubertowi zachować podczas kolejnych edycji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz