Początek listopada to tradycyjnie czas na Gezno, którego w
tym roku odbyła się już dwunasta edycja. Obok Kieratu, to impreza w której
najczęściej startowałem i bardzo lubię brać w niej udział. Tym razem baza
zlokalizowana była w Domu Pszczelarza w Kamiannej w Beskidzie Niskim, które też
zresztą bardzo lubię i mam wiele fajnych wspomnień, zwłaszcza z zimowego
AREC-u. Jakiś tydzień przed startem zacząłem ponownie biegać, więc na wynik się
nie nastawiałem, odpoczynek po całym sezonie trochę mi się przeciągnął, poza
tym jakoś nieszczególnie miałem ochotę biegać w październiku. Startujemy z
Magdą w Mixach, chcemy przed wszystkim wypaść lepiej niż rok temu, gdzie po
prostu start nam nie wyszedł.
W kategorii
męskiej startują Tomek z Jurkiem. W ogóle na starcie dużo znajomych twarzy, co
zapowiada ciekawy wieczór. Wracając jednak do startu pierwszy etap to scorelauf, obieramy swój wariant i poza początkiem trasy raczej nie spotykamy naszych
konkurentów. Kilka razy szukamy punktów nie tam gdzie trzeba, przez co tracimy
trochę czasu, ale myślę że nie więcej niż 25 minut, więc nie jest najgorzej. Za
to bardzo fajnie mi biegnie, w lesie sporo błota, ale cieszę się na widok
każdej górki którą spotykamy, chętnie bym na nie wszystkie wbiegł, Magda nie
podzielała mojej radości co do wbiegania na górki :)
fot. Paweł Banaszkiewicz |
Pogoda też nam dopisuje, jesień w Beskidzie Niskim powoli ma
się ku końcowi, ale mimo tego bukowe lasy prezentują się uroczo. Etap kończymy
na niezłym 6 miejscu, 32 minuty za liderami, czyli brakło nam 3 minuty do
startu w handicapie. Straty do poprzedzających zespołów nie są duże, więc
powalczymy kolejnego dnia, a przewaga nad kolejnymi teami jest dość komfortowa.
Chłopakom pierwszego dnia poszło nieco gorzej, nie zmieścili się w pierwszym
limicie, przez dostali sporo karnych minut, ale w dobrych humorach kończyli. O
humory zadbaliśmy też przy wieczornych rozmowach w Domu Pszczelarza, Gezno to
tak naprawdę towarzyska impreza ze wspaniałą atmosferą gdzie jest czas, żeby
porozmawiać i powspominać. Do tego puszczono archiwalne filmy z Adventure
Trophy, wielka szkoda, że tej imprezy
już nie ma. Oczywiście miodu i innych trunków nie brakowało, ale to w końcu
sportowy blog, więc nie będę ciągnął tego tematu :)
fot. Paweł Banaszkiewicz |
Drugi dzień przywitał nas trochę
chłodniejszą temperaturą, do tego w nocy padało, więc mogliśmy spodziewać się
jeszcze większej ilości błota na trasie. Drugi dzień imprez etapowych zawsze mi
lepiej wychodził, nie inaczej było tym razem. Startujemy razem ze wszystkimi,
którzy nie zmieścili się w handicapie, ale przyciskamy mocniej na samym
początku, żeby odskoczyć nieco od innych zawodników. Nawigacyjnie obyło się bez
błędów, do tego wyszedł nam jeden bardzo dobry wariant nawigacyjny i gdzieś w
2/3 trasy spotkaliśmy Justynę i Rafała, którzy pierwszy dzień zakończyli na
drugim miejscu i wystartowali niecałe pół godziny przed nami. Trochę mnie
zdziwił ich widok, ale skoro pojawiła się okazja na dobry wynik, to trzeba było
spróbować to wykorzystać. Końcówkę etapu dało się w sporych fragmentach pokonać
asfaltami, ale wybraliśmy krótsze warianty z mniejszą ilością przewyższeń. Na
ulicy byśmy im nie uciekli, a górach była jakaś szansa. Do końca się nie udało,
ale ukończyliśmy etap na trzecim miejscu, całość na piątym, także całkiem
przyzwoicie. Tomek z Jurkiem drugi etap pokonali dużo sprawniej i zakończyli
rywalizację na 10 miejscu w bardzo mocno obsadzonej kategorii MM.
Organizacyjnie jak zwykle było super, aż chciałoby się, żeby Compass zrobił
jeszcze raz Adventure Trophy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz