wtorek, 29 kwietnia 2014

Nowy sezon czas zacząć

Późno ten sezon biegowy rozpoczynam, ostatnie ultra biegłem z końcem września i trochę mi już tego brakowało. Beskidzka 160 na ratę, którą rok temu wygrałem, tym razem startowała z Goleszowa, edycja jesienna z zeszłego roku stała się wiosenną w tym. Rozpoczynamy w sobotę o 5.00, jest rześko, z nieba sączy się deszcz, który będzie towarzyszył przez sporą część trasy. Początek to szybki zbieg po asfalcie z Góry Chełm i dalej podbieg na Małą i Wielką Czantorię. Trzymam się na końcu kilkuosobowej grupy, która nadaje tempo. Staram się nie zmęczyć na początku i uważam przede wszystkim na kolano, tydzień wcześniej ledwo skończyłem 30 paro km trening i obawiałem się czy wytrzyma całą trasę. Poza tym na Soszowie po kilkunastu kilometrach trasy się rozchodziły, krótka wracała do Goleszowa, a długa miała jeszcze trochę do zrobienia, także liczyłem, że z tych co tak gnają z przodu wybierze krótszą trasę, więc tym bardziej nie było sensu trzymać się ich za wszelką cenę. Podbieg na Czantorię minął dość sprawnie, miejscami jest sporo błota i ślisko, w sumie fajnie, że pada, bo przynajmniej się nie grzeję. Z Czantorii zbieg po milionach kamieni w stronę Soszowa, gdzie zlokalizowano pierwszy punkt kontrolny. Zastanawiałem się czy nie wybrać krótszej trasy, bo trochę czułem kolano, ale gdy okazało się, że przede mną tylko dwie osoby wybrały długą trasę, to jakoś mi przeszło. Dalej błoto, błoto, podążam czerwonym szlakiem na Kubalonkę, dookoła ptaki śpiewają, nawet jakaś spłoszona sarna przemknęła, zieleń coraz intensywniejsza. Wiosna pełną gębą.
fot. Rafał Brzózka
Biegnie się coraz fajniej, do tego siadł mi garmin, więc nie mam możliwości kontrolowania tempa i w sumie to bardzo dobrze, pozostaje zabawa bez jakiegoś spinania się. Na kolejny punkt na przełęczy Szarcula docieram jako drugi, także ktoś się zgubił. Chwilę przede mną jest Maciek Więcek, także jak się okazuje tempo nie jest najgorsze. Biorę trochę jedzenia, uzupełniam wodę i kierunek Barania Góra. W okolicy Baraniej błota było trochę więcej, nawet sporo więcej, do tego dmucha i robi się zimniej, ubieram kurtkę, bo zaczynam marznąć, do tego tempo trochę siada, znów jestem głodny, a większość jedzenia już zjadłem. Wciągam kolejny żel, ale nie dobrze mi się robi. Do tego gubię trasę, skręcam jakieś 500 m za wcześnie i spadam za bardzo w dół. Telefon do organizatora utwierdza mnie w przekonaniu, że trochę zawaliłem, trzeba wracać z powrotem na grań. Widzę więcej śladów, więc ktoś mnie już wyprzedził. Ale niedługo doganiam dwójkę zawodników, Wojtek Probst i Tomek Kołder. Jak się okazało to pokonaliśmy razem ostatnie 30 km trasy. Ultra to zazwyczaj samotność, ale fajnie jest też w grupie, zwłaszcza jak biegnie się podobnym tempem, sporo rozmawiamy, żartujemy, nawet jakoś specjalnie nie ciśniemy. Czas i kilometry lecą całkiem szybko, Salmopol, Orłowa i jesteśmy w Ustroniu. Maciek był tu jakieś 8 minut wcześniej, ale nie mamy specjalnie ochoty go gonić.
fot. Rafał Brzózka
Zostało jakieś 16-17 km do mety i ponowne podejście na Czantorię. Tym razem idzie dużo trudniej, zmęczenie robi swoje, poza tym  z tej strony jest trochę stromiej. Pogoda niestety się poprawia i robi się coraz cieplej, za to pojawiają się też piękne widoki. Męczymy się chwilę z Czantorią, ale w końcu puszcza i zbiegamy w stronę ostatniej przeszkody zwanej Wyrgórą. Do tego jest bardzo błotniście, przed nami tą trasę pokonało ponad 100 nóg z trasy krótkiej, momentami buty chcą zostać w tej brei. Wracają do Wyrgóry to stary kamieniołom, na szczyt którego wije się wąska i błotnista ścieżka, miejscami idę na czworakach, widok z góry rekompensuje trudy wejścia, ale i tak mi się ten fragment bardzo podobał. Nie mogę tego powiedzieć o asfaltowej końcówce, zwłaszcza o 2 km podbiegu do mety. To mi się wyjątkowo nie podoba. Wojtek odrywa się od nas, ale jak ktoś biega maraton w 2:40, to nic dziwnego. Kończymy razem z Tomkiem na 3 miejscu, czas 10:14, 8 minut za zwycięzcą. Sama impreza bardzo udana, organizatorzy spisali się świetnie, trasa zwłaszcza w tych warunkach była wymagająca. Podobało mi się i wynik też fajny jak na początek sezonu, kolano wytrzymało, co dobrze wróży. Czas się zabrać, za porządne treningi, bo jakoś w marcu i kwietniu, to nie bardzo mi to wychodziło:)