poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Dotyk gór



Stoimy w czwartkowy poranek nad brzegiem Popradu, woda po ostatnich opadach brudna i nie zachęca do wejścia. Niebo pochmurne i co jakiś czas coś z niego kapie. Za kilka chwil wraz z ośmioma innymi ekipami wyruszymy na ok 300 km trasę, jak się później okazało, jednego z ciekawszych i bardziej wymagających rajdów przygodowych w ostatnich latach. Ruszamy, pierwsze bystrza pokonujemy sprawnie, woda pryska dookoła, wlewa się do kajaka, zabawa jest przednia, niektórzy już zaliczyli kąpiel, my płyniemy  póki co dalej, co jakiś czas stajemy, żeby wylać wodę z kajaka. Etap white water jest konkretny. Po jakimś czasie widzimy całkiem spory kamień na środku rzeki, który planujemy ominąć, oczywiście takie rzeczy mają moc przyciągania, trafiamy bokiem w kamień i leżymy, udaje nam się złapać kajak i worki i po chwili jesteśmy na brzegu. Pierwsze ostrzeżenie.
Ruszyliśmy, fot. Piotr Dymus
Dalej staramy się płynąć uważniej i omijać w miarę możliwości bystrza, co się skutecznie przez pewnie czas udaje, ale też chyba to nas trochę uśpiło. Widzimy przed sobą kilka zespołów, które przenoszą kajaki za tą kipiącą wodę, do której się zbliżamy, my postanawiamy przez nią przepłynąć, o ile pokonujemy pierwszą i drugą falę, tak trzecia zalewa nas i wywraca kajak, wyglądało to jak w bajkach dla dzieci, najpierw jesteśmy na górze fali, potem na dole, znowu na górze i tak dalej, aż w końcu widzę jak fala się nad nami zamyka. Na szczęście w nic nie uderzyliśmy, ale nurt jest szybki i zajmuje sporo czasu, by się wydostać na brzeg. Dobrze, że Jurek łapie worki i kajak, ja niestety straciłem wiosło w całym tym zamieszaniu. Grubo było. Płyniemy dalej, ale momentalnie robi się zimno, trzęsę się jak galareta, szczęka mi chodzi we wszystkie strony, dostaję wiosło, by się rozgrzać, ale kiepsko się płynie jak tylko osoba siedząca z przodu nim macha. Chwilę później spotykamy Magdę i Darka, z moim wiosłem, które Artur wyłowił ( dzięki!!! ). Teraz to przynajmniej nie zmarznę w kajaku. Wychodzę teraz na brzeg podbijać każdy kolejny punkt, byle tylko się rozgrzać. Zaraz za połączeniem Popradu z Dunajcem mocno szumi, nie zwiastuje to nic dobrego, na wale widzimy zawodników ostrzegających przed wpłynięciem na próg, na którym stoi Agata z On-Sight 2 z połamanym kajakiem.
fot. Darek Bogumił
Emocjonujący ten etap, a to dopiero początek rajdu. W Nowym Sączu znowu coś szumi, ale wychodzimy na brzeg wcześniej i przenosimy kajak. Nasza chęć do ryzyka, po drugiej wywrotce, zmalała całkowicie. W sumie to czekam, aż wpłyniemy na spokojne wody Jeziora Rożnowskiego. Okazało się, że wody miejscami były za spokojne, bo szorowaliśmy kajakiem o dno. Po 7 godzinach kończymy kajak. Scenariusz póki co jak u Hitchcocka,  było trzęsienie ziemi, ciekawie co dalej?
fot. Darek Bogumił
Wsiadamy na rowery, przed nami 120 km po Beskidzie Wyspowym i Gorcach, znajome Kieratowe tereny. Kolejne odcinki wyglądają podobnie, podjazd asfaltem, do lasu w błoto i zjazd do asfaltu. Zmęczył mnie ten kajak i jakoś średnio mi się kręci. Musze się najeść i odpocząć, żeby organizm wrócił do stanu używalności. Sporą część trasy, w tym uroczą burzę na przystanku autobusowym, spędzamy z Wodzionkami. Burza jest mocna, fajnie tylko, żeby się skończyła, zanim zjemy wszystko, co mamy ze sobą ;-) Po jakimś czasie sobie poszła, ale po chwili zaczyna padać, o ile na podjazdach jest fajnie, o tyle marzniemy na zjazdach. W Limanowej wstępujemy na Orlen, gdzie mijamy się z Nonstopami, na zestaw obowiązkowy, czyli hod-dog i gorącą czekoladę. W cieple jest fajnie, ale musimy wyjść i jechać dalej, przed nami jeszcze 50 km, ale wygląda na to, że więcej po drogach, w tym długi podjazd pod Ostrą, który rozgrzewa nas w tym padającym deszczu. Podjazdy są jednak fajne. Docieramy na przepak do Krościenka, plus jest taki, że niedługo będzie świtać i przynajmniej 55 km trekking zrobimy za widoku, tak nam się wtedy wydawało.
fot. Darek Bogumił
To się oczywiście nie udało, etap ten to miejsce na osobną historię. Scenariusz się powtarzał, góra, dół do jaru, do góry i znowu w dół , bardzo często na rympał. Orka na ugorze. Ponownie trafiamy na Nonstopów, z którymi łazimy godzinę po lesie, próbując znaleźć mała polankę. Okazało się, że namierzaliśmy się z nie tej przełęczy co trzeba, po drugiej stronie górki było bliźniacze miejsce :-). Minęło kilka godzin, a my dopiero 3 punkty mamy za sobą z tego etapu, do zmroku to, się nie wyrobimy. W Ochotnicy pit stop, wciągam dwa pączki i colę. Na chwilę robi się przyjemniej, ale tylko na chwilę. Ruszamy dalej na Tworogi, w maju na Kieracie było tam sporo wiatrołomów, ciekawe czy to posprzątali? Słońce grzeje od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz jest ono mocno odczuwalne. Widoki wynagradzają trochę nasze męczarnie. Kryzys przychodzi do nas w okolicach Gorca, kładziemy się na polanie pełnej borówek i nikt nie kwapi się, żeby pójść dalej, a w zasadzie to 150m w dół do jaru. Zastanawiam się po co my to wszystko robimy, skoro tu jest tak pięknie, pusto, widoki są cudne, przecież można by po prostu wyjść, położyć się i miło spędzić czas, proste, nie? Kończymy sielankę i ruszamy po punkt i ponownie w stronę Ochotnicy, tym raz Górnej. Kolejny pit stop. Siedzimy nad brzegiem potoku, pijemy piwo i próbujemy się zebrać do dalszej drogi. W oddali słychać nadchodzącą burzę, fajnie, jakbyśmy weszli w masyw Lubonia, to przynajmniej tak nie zmokniemy. W sumie i tak zmokliśmy, ale było lepiej niż na otwartej przestrzeni. Drogą płyną strumienie wody, dookoła pioruny tłuką jeden za drugim. Tempo trochę siada, stopy dostały już mocno w kość, każdy krok boli, sił też za bardzo nie ma, w dodatku czuję zeszłotygodniowy start w K-B-L, wlekę się na końcu próbując nie zasnąć przy tym. Z nieba leje się od jakichś 4 godzin, robi się coraz zimniej. Dobrze po północy, po 21 godzinach treku, przemoczeni i zziębnięci docieramy na przepak, rozbijamy się na tarasie jakiejś knajpy i idziemy spać.
fot. Darek Bogumił
Sen pomógł, przed świtem ruszamy z Jurkiem na kajak po Jeziorze Czorsztyńskim, Magda z Darkiem robią w tym czasie krótki etap pieszy. Mgła spowiła wszystko dookoła, płyniemy w miarę blisko brzegu by jakoś namierzyć punkty, na jeziorze tylko ptaki, wędkarze i my. Etap dość przyjemny, w drodze powrotnej pojawia się coraz więcej krajobrazu, patrzymy na masyw Lubonia, który nas tak wczoraj zmęczył. Dookoła robi się coraz piękniej, z mgły wyłaniają się zamki w Czorsztynie i Niedzicy, jest pięknie. Dopływamy do Magdy i Darka, teraz czeka nas 3,5 km przenoska. Dzięki wózkom, które Jurek skonstruował idzie to całkiem sprawnie, trochę tylko ludzie dziwnie się patrzą jak idziemy droga z kajakiem. Słońce grzeje coraz mocniej, odstawiamy kajaki i przez Pieniny ruszamy do Krościenka, początkowo mieliśmy ten odcinek pokonać kajakiem przełomem Dunajca, ale został on odwołany. Słońce i asfalt męczą ogromnie, wydaję nam się, że wleczemy się bardzo powoli, ale pokonując kolejne odcinki ciągle wyrabiamy się przed czasami szlaków turystycznych i to całkiem znacznie. Morale się nieco podnoszą, ale jesteśmy już mocno zmęczeni. Głowa w jakiś dziwny sposób podpowiada, że trzeba iść dalej, chociaż ciało chciałoby robić coś zupełnie innego. Powinno się udać skończyć rajd za widoku. Na przepaku czeka nas tyrolka z rowerem przez Dunajec, dalej 18 km rowerem po górach, ostatnie zadanie i meta. No blisko już , 2-3 godziny i skończymy tą nierówną walkę.
fot. Piotr Dymus
Ale, żeby nie było tak lekko to gramolimy się w błocie z rowerami w stronę Dzwonkówki, miejscami da się trochę jechać, ale to tylko miłe przerywniki. Słychać kolejną burzę i to całkiem blisko, perfidnie by to było, jakby na sam koniec nas jeszcze zlało. Zjeżdżamy z Dzwonkówki w stronę Przysłopu i dalej już tylko w dół, odcinek jest fantastyczny, najpierw fajna stokówka, później długa dolina po równym szutrze, warto było tą górę przejechać dla tej chwili. Docieramy na ostatnie zadanie specjalne, zjazd z 12 piętrowego hotelu, już w samej Szczawnicy. Widok z góry na Małe Pieniny powala, zjeżdżam ostatni, czekając na swoją kolej przykładam głowę do gzymsu, słonce delikatnie świeci po twarzy i zasypiam. Jesteśmy w trasie już 56 godzin, jeszcze kilka minut i skończymy te bardzo wymagające zawody. Budzi mnie chłopak z obsługi, teraz moja kolej, po kilku chwilach jestem na dole. Kilkaset metrów i będzie meta. Zadowoleni, zmęczeni kończymy na 3 miejscu za AR Team, którzy zdeklasowali wszystkich i Nonstop Adventure. Dotyk gór sponiewierał nas mocno, kawał pięknej i sytej przygody. Dziękujemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz