Stoimy w czwartkowy poranek nad brzegiem Popradu, woda
po ostatnich opadach brudna i nie zachęca do wejścia. Niebo pochmurne i co jakiś
czas coś z niego kapie. Za kilka chwil wraz z ośmioma innymi ekipami wyruszymy
na ok 300 km trasę, jak się później okazało, jednego z ciekawszych i bardziej
wymagających rajdów przygodowych w ostatnich latach. Ruszamy, pierwsze bystrza
pokonujemy sprawnie, woda pryska dookoła, wlewa się do kajaka, zabawa jest
przednia, niektórzy już zaliczyli kąpiel, my płyniemy póki co dalej, co jakiś czas stajemy, żeby
wylać wodę z kajaka. Etap white water jest konkretny. Po jakimś czasie widzimy
całkiem spory kamień na środku rzeki, który planujemy ominąć, oczywiście takie
rzeczy mają moc przyciągania, trafiamy bokiem w kamień i leżymy, udaje nam się
złapać kajak i worki i po chwili jesteśmy na brzegu. Pierwsze ostrzeżenie.
Ruszyliśmy, fot. Piotr Dymus |
Dalej staramy się płynąć uważniej i omijać w miarę
możliwości bystrza, co się skutecznie przez pewnie czas udaje, ale też chyba
to nas trochę uśpiło. Widzimy przed sobą kilka zespołów, które przenoszą kajaki
za tą kipiącą wodę, do której się zbliżamy, my postanawiamy przez nią przepłynąć, o ile pokonujemy pierwszą i
drugą falę, tak trzecia zalewa nas i wywraca kajak, wyglądało to jak w bajkach
dla dzieci, najpierw jesteśmy na górze fali, potem na dole, znowu na górze i tak dalej, aż w końcu
widzę jak fala się nad nami zamyka. Na szczęście w nic nie uderzyliśmy, ale
nurt jest szybki i zajmuje sporo czasu, by się wydostać na brzeg. Dobrze, że
Jurek łapie worki i kajak, ja niestety straciłem wiosło w całym tym
zamieszaniu. Grubo było. Płyniemy dalej, ale momentalnie robi się zimno, trzęsę
się jak galareta, szczęka mi chodzi we wszystkie strony, dostaję wiosło, by się
rozgrzać, ale kiepsko się płynie jak tylko osoba siedząca z przodu nim macha. Chwilę później spotykamy Magdę i Darka, z moim wiosłem, które Artur wyłowił
( dzięki!!! ). Teraz to przynajmniej nie zmarznę w kajaku. Wychodzę teraz na
brzeg podbijać każdy kolejny punkt, byle tylko się rozgrzać. Zaraz za połączeniem
Popradu z Dunajcem mocno szumi, nie zwiastuje to nic dobrego, na wale widzimy
zawodników ostrzegających przed wpłynięciem na próg, na którym stoi Agata z
On-Sight 2 z połamanym kajakiem.
fot. Darek Bogumił |
Emocjonujący ten etap, a to dopiero początek rajdu.
W Nowym Sączu znowu coś szumi, ale wychodzimy na brzeg wcześniej i przenosimy
kajak. Nasza chęć do ryzyka, po drugiej wywrotce, zmalała całkowicie. W sumie to
czekam, aż wpłyniemy na spokojne wody Jeziora Rożnowskiego. Okazało się, że
wody miejscami były za spokojne, bo szorowaliśmy kajakiem o dno. Po 7
godzinach kończymy kajak. Scenariusz póki co jak u Hitchcocka, było trzęsienie ziemi, ciekawie co dalej?
fot. Darek Bogumił |
Wsiadamy na rowery, przed nami 120 km po Beskidzie
Wyspowym i Gorcach, znajome Kieratowe tereny. Kolejne odcinki wyglądają
podobnie, podjazd asfaltem, do lasu w błoto i zjazd do asfaltu. Zmęczył mnie
ten kajak i jakoś średnio mi się kręci. Musze się najeść i odpocząć, żeby organizm wrócił
do stanu używalności. Sporą część trasy, w tym uroczą burzę na przystanku
autobusowym, spędzamy z Wodzionkami. Burza jest mocna, fajnie tylko, żeby się
skończyła, zanim zjemy wszystko, co mamy ze sobą ;-) Po jakimś czasie sobie
poszła, ale po chwili zaczyna padać, o ile na podjazdach jest fajnie, o tyle
marzniemy na zjazdach. W Limanowej wstępujemy na Orlen, gdzie mijamy się z
Nonstopami, na zestaw obowiązkowy, czyli hod-dog i gorącą czekoladę. W cieple jest fajnie, ale musimy wyjść i jechać
dalej, przed nami jeszcze 50 km, ale wygląda na to, że więcej po drogach, w tym
długi podjazd pod Ostrą, który rozgrzewa nas w tym padającym deszczu. Podjazdy
są jednak fajne. Docieramy na przepak do Krościenka, plus jest taki, że niedługo
będzie świtać i przynajmniej 55 km trekking zrobimy za widoku, tak nam się
wtedy wydawało.
fot. Darek Bogumił |
To się oczywiście nie udało, etap ten to miejsce
na osobną historię. Scenariusz się powtarzał, góra, dół do jaru, do góry i znowu
w dół , bardzo często na rympał. Orka na ugorze. Ponownie trafiamy na Nonstopów,
z którymi łazimy godzinę po lesie, próbując znaleźć mała polankę. Okazało się, że
namierzaliśmy się z nie tej przełęczy co trzeba, po drugiej stronie górki było
bliźniacze miejsce :-). Minęło kilka
godzin, a my dopiero 3 punkty mamy za sobą z tego etapu, do zmroku to, się nie
wyrobimy. W Ochotnicy pit stop, wciągam dwa pączki i colę. Na chwilę robi się
przyjemniej, ale tylko na chwilę. Ruszamy dalej na Tworogi, w maju na Kieracie było tam sporo wiatrołomów,
ciekawe czy to posprzątali? Słońce grzeje od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz
jest ono mocno odczuwalne. Widoki wynagradzają trochę nasze męczarnie. Kryzys
przychodzi do nas w okolicach Gorca, kładziemy się na polanie pełnej borówek i
nikt nie kwapi się, żeby pójść dalej, a w zasadzie to 150m w dół do jaru.
Zastanawiam się po co my to wszystko robimy, skoro tu jest tak pięknie, pusto,
widoki są cudne, przecież można by po prostu wyjść, położyć się i miło spędzić
czas, proste, nie? Kończymy sielankę i ruszamy po punkt i ponownie w stronę Ochotnicy, tym
raz Górnej. Kolejny pit stop. Siedzimy
nad brzegiem potoku, pijemy piwo i próbujemy się zebrać do dalszej drogi. W oddali
słychać nadchodzącą burzę, fajnie, jakbyśmy weszli w masyw Lubonia, to
przynajmniej tak nie zmokniemy. W sumie i tak zmokliśmy, ale było lepiej niż na
otwartej przestrzeni. Drogą płyną strumienie wody, dookoła pioruny tłuką jeden
za drugim. Tempo trochę siada, stopy dostały już mocno w kość, każdy krok boli,
sił też za bardzo nie ma, w dodatku czuję zeszłotygodniowy start w K-B-L, wlekę
się na końcu próbując nie zasnąć przy tym. Z nieba leje się od jakichś 4
godzin, robi się coraz zimniej. Dobrze po północy, po 21 godzinach treku,
przemoczeni i zziębnięci docieramy na przepak, rozbijamy się na tarasie jakiejś
knajpy i idziemy spać.
fot. Darek Bogumił |
Sen pomógł, przed świtem ruszamy z Jurkiem na
kajak po Jeziorze Czorsztyńskim, Magda z Darkiem robią w tym czasie krótki etap
pieszy. Mgła spowiła wszystko dookoła, płyniemy w miarę blisko brzegu by jakoś
namierzyć punkty, na jeziorze tylko ptaki, wędkarze i my. Etap dość przyjemny, w
drodze powrotnej pojawia się coraz więcej krajobrazu, patrzymy na masyw Lubonia, który
nas tak wczoraj zmęczył. Dookoła robi się coraz piękniej, z mgły wyłaniają się
zamki w Czorsztynie i Niedzicy, jest pięknie. Dopływamy do Magdy i Darka,
teraz czeka nas 3,5 km przenoska. Dzięki wózkom, które Jurek skonstruował idzie
to całkiem sprawnie, trochę tylko ludzie dziwnie się patrzą jak idziemy droga z
kajakiem. Słońce grzeje coraz mocniej, odstawiamy kajaki i
przez Pieniny ruszamy do Krościenka, początkowo mieliśmy ten odcinek pokonać
kajakiem przełomem Dunajca, ale został on odwołany. Słońce i asfalt męczą ogromnie,
wydaję nam się, że wleczemy się bardzo powoli, ale pokonując kolejne odcinki
ciągle wyrabiamy się przed czasami szlaków turystycznych i to całkiem znacznie. Morale się nieco podnoszą, ale jesteśmy już mocno zmęczeni. Głowa w jakiś dziwny sposób podpowiada, że trzeba iść dalej, chociaż ciało chciałoby robić coś zupełnie innego. Powinno się udać skończyć rajd za widoku. Na
przepaku czeka nas tyrolka z rowerem przez Dunajec, dalej 18 km rowerem po górach,
ostatnie zadanie i meta. No blisko już , 2-3 godziny i skończymy tą nierówną
walkę.
fot. Piotr Dymus |
Ale, żeby nie było tak lekko to gramolimy się w błocie
z rowerami w stronę Dzwonkówki, miejscami da się trochę jechać, ale to tylko
miłe przerywniki. Słychać kolejną burzę i to całkiem blisko, perfidnie by to
było, jakby na sam koniec nas jeszcze zlało. Zjeżdżamy z Dzwonkówki w stronę
Przysłopu i dalej już tylko w dół, odcinek jest fantastyczny, najpierw fajna
stokówka, później długa dolina po równym szutrze, warto było tą górę przejechać dla tej chwili. Docieramy na ostatnie zadanie specjalne, zjazd z 12 piętrowego hotelu, już w
samej Szczawnicy. Widok z góry na Małe Pieniny powala, zjeżdżam ostatni, czekając na
swoją kolej przykładam głowę do gzymsu, słonce delikatnie świeci po twarzy i
zasypiam. Jesteśmy w trasie już 56 godzin, jeszcze kilka minut i skończymy te
bardzo wymagające zawody. Budzi mnie chłopak z obsługi, teraz moja kolej, po
kilku chwilach jestem na dole. Kilkaset metrów i będzie meta. Zadowoleni, zmęczeni kończymy
na 3 miejscu za AR Team, którzy zdeklasowali wszystkich i Nonstop Adventure.
Dotyk gór sponiewierał nas mocno, kawał pięknej i sytej przygody. Dziękujemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz