czwartek, 14 sierpnia 2014

Chudy

Miejsce 'dramatu': odcinek czerwonego szlaku między Przegibkiem i Wielką Rycerzową, ok 40 km ultramaratonu Chudy Wawrzyniec, przed rozejściem tras 50+ i 80+.
Postacie: głos 1, głos 2 i biegacz
Biegacz: to chyba jednak na Rycerzowej polecę w lewo, na krótką trasę?
Głos 1: Chyba? Przecież nie odpocząłeś dobrze po rajdzie w Szczawnicy, nie trenowałeś ostatnio, to i tak nieźle, że tutaj dobiegłeś w takim stanie. No i na Muńcole dawno nie byłeś.
Biegacz: Muńcoł, to prawda, lubię ten zbieg.
Głos 2: Weź nie p... I co chwilę po 9 rano będziesz na mecie, ciekawe co do wieczora będziesz robił?
Głos 1: Ponoć piwa dużo mają?
Głos 2: Ale w Glince też mają i będzie lepiej smakować, a to na mecie po 80 km jeszcze lepiej, czyż nie?
Biegacz: W sumie racja, ale sił już nie mam.
Głos 1: No właśnie, dlatego zasuwaj już do mety.
Głos 2: A Beskid Bednarów, a Oszust, przecież on tam czeka.
Biegacz: Nieładnie nie odwiedzić znajomych.
Głos 1: To sobie k... z psem na wycieczkę pójdziesz! Przecież Oszust w tym stanie, to Cię zetrze jak jabłka w sokowirówce, przemieli a potem wypluje, chcesz tego?
Biegacz: W sumie, mogłoby to być ciekawe:)
Głos 2: A później jeszcze widoki z Lipowskiej. Najfajniejsza część trasy dopiero przed Tobą.
Biegacz: No wszystko fajne, ale ja nie mam dzisiaj z czego pociągnąć.
Głos 1: Rycerzowa  blisko, nie zastanawiaj się tylko biegnij do mety na piwo.
Biegacz: No właśnie raczej tak zrobię.

Mniej więcej taka rozmowa rozegrała się w mojej głowie przed Rycerzową, byłem zdecydowany pójść na krótką trasę, ale jak usłyszałem na górze, że tylko dwie osoby są przede mną i to blisko, to głos 'rozsądku' natychmiast zniknął i paru sekundach już zbiegałem z góry, na długiej trasie oczywiście. Nie do końca, to było rozsądne, ale o tym później.
fot. Barbara Adamczak
A wcześniej był przepiękny wschód słońca na Rachowcu, doliny spowite we mgle, nad nimi morze gór Beskidu Żywieckiego i gdzieś w tym wszystkim ja. Uwielbiam takie sceny i jeden z powodów, dlaczego warto wstać czasami w środku nocy i iść pobiegać. Odcinek do Przegibka, gdzie mieścił się pierwszy punkt żywieniowy był bardzo przyjemny, w zasadzie większość biegłem sam, co jakiś czas mijałem innego zawodnika. Biegłem sobie spokojnie ze średnią nieco poniżej 6.00 min/km. Na więcej brakowało sił, lipiec był najintensywniejszym miesiącem w treningach odkąd biegam i o ile początkowo chciałem biec 80+, tak po drodze jakoś mi przeszło. Ale, że racjonalnie nie do końca myślę, to jednak wybrałem dłuższą trasę.
fot. Barbara Adamczak

Zbieg z Rycerzowej to była sama przyjemność, a chwilę później na podejściu na Świtkową widzę dwie sylwetki i to nie poruszające się zbyt szybko. Przyspieszam jak tylko mogę, mimo, że czasami na czworaka trzeba wychodzić i zbliżam się na odległość ok 20 m. Organizm cały się gotuje, ale nie zważając na to, ani na fakt, że mam niewiele wody staram się złapać chłopaków jeszcze na podejściu. Niestety trochę zabrakło. Za to na górze poczułem jakby ktoś mi wtyczkę wyłączył. Ledwo truchtam, mimo że ścieżka opada łagodnie w dół. No to się dojechałem, za szybko ich dogoniłem i zrobiłem głupi błąd, że jakieś 30 km przed metą chciałem rozstrzygnąć bieg. Trzeba było się spokojnie przyczaić i trzymać z nimi, a atakować bliżej mety. Trudno, następnym razem będę mądrzejszy. Dalsza droga to jeden wielki koszmar, nie mam sił, żeby pociągnąć. W głowie już sobie układam, że zaraz minie mnie cały tramwaj zawodników, jak będę się w takim tempie toczył. A coraz bardziej zbliżało się podejście na Oszust, górę legendę tego biegu. Tym razem, dla odmiany, wyszedłem bardzo spokojnie, nawet zadyszki nie miał. I w dalszym ciągu nikt mnie nie wyprzedził. W końcu już blisko Glinki dogonił mnie Tomek Klimas, już miałem go spytać, co tak długo? :-)
Kilka minut trzymam się za nim, ale później wracam do swojego tempa. Wody już nie mam, więc może nie będę szarżował. Parę chwil później jestem na kolejnym punkcie w Glince, wypijam Lecha Free, drożdżówka w rękę i dalej na Trzy Kopce. Niedługo potem wyprzedza mnie Ewa Majer, droga pod górę, a ona ładnie sobie biegnie. To ja może najpierw dokończę bułkę, a później się zastanowię, czy mam jeszcze siły biec.

Zapomniałem dodać, że jest już blisko południa i słońce grzeje, nawet bardzo. Jakoś znajduję w sobie jeszcze rezerwy, a może to piwo zaczęło działać i podbiegam pod górę. Drogą na Trzy Kopce mija dość sprawnie, a dalej już tylko ok 14 km, z czego większość w dół. Rok temu znakowałem ten odcinek, więc znam go dość dobrze. Wybiegając Halę Rysiankę widzę jakieś 200 m przed sobą białą koszulkę, idzie pod górę, zmuszam się do kolejnego wysiłku, może się uda jeszcze powalczyć. Przy schronisku na Hali Lipowskiej doganiam Tomka, tym razem nie daję się ponieść, tylko biegnę stałym tempem. Słyszę, że kolega utrzymuje się za mną, zobaczymy co dalej. W okolicach Boraczego Wierchu stawiając nogę na kamień, czuję jak coś rozrywa mi piętę, do tego jakby lawa się rozlewała po mojej stopie. Każdy krok boli jak cholera. Zatrzymuję się, ale chód sprawia jeszcze większy ból, delikatnie na palcach zbiegam dalej. Tomek oczywiście uciekł. Ale nawet o tym nie myślę, odtwarzam w głowie kolejne fragmenty trasy, żeby nie myśleć o stopie. Chyba kamyczek, które jakiś czas temu wyrzuciłem z buta narobił więcej szkód niż myślałem. Ciągnie mi się ta końcówka w nieskończoność. Jest Zapolanka, kawałek dalej będzie kapliczka, a stamtąd jakieś 3 km do mety. Nagle widzę ponownie białą koszulkę, ma skurcze i to solidne. Mijamy się tuż przed kapliczką. Zaciskam zęby i ruszam resztkami sił do mety. Grzeje, nogi mnie już bolą, stopa piecze, wody nie mam. Mało komfortowa sytuacja ;-) Oglądam się co jakiś czas za siebie, ale nikogo nie widać. Jeszcze 2 km, 1 km, w końcówce to już nawet bólu nie czuję. Widać już dachy w Ujsołach. Jeszcze kilka zakrętów, mostek i meta. Zmordowany jestem, strasznie Chudy dał mi w kość, ale był to najlepszy mój bieg w tym sezonie. Za rok postaram się być wypoczęty przed startem.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz